Budzę się i pierwsze co zauważam to pogrążona w głębokim
śnie twarz atakującego. Dwudniowy zarost, zmierzwione włosy, czyli to, co na
kobietę działa najbardziej. Przypominając sobie, co wydarzyło się wczoraj na
moje policzki wypływa rumieniec. Zerkam na telefon Zbyszka i widzę na nim
godzinę szóstą z minutami. Postanawiam iść pod prysznic a następnie pobiegać.
Zdecydowanie tego mi trzeba. Próbuję wyswobodzić się z mocnego uścisku
atakującego, lecz na nic moje starania. Ten dryblas waży dwa razy więcej ode
mnie i jest sporo wyższy. Kiedy mocuję się z jego wielkimi rękami widzę na jego
twarzy uśmiech. Jestem pewna, że już nie śpi a mimo to nie chce mnie puścić. Moje
starania można porównać do walki z wiatrakami, więc kiedy kolejna próba kończy
się fiaskiem rezygnuję z jakichkolwiek starań.
-Bartman, foch. Puść mnie no. – jęczę mu nad uchem.
-Daj spać Kubiakowa. – próbuje zakryć mi usta ręką.
-Zbyszek, chce iść pod prysznic.
-Możesz pójść za godzinę, ze mną, będzie ekonomicznie,
lepiej dla środowiska.
-Od kiedy z ciebie taki ekolog – fukam – Chcę iść biegać.
-Po co?
- Po to żeby nie mieć grubego dupska bystrzaku – uderzam go
w czoło. – Możesz iść ze mną bo z tego co wczoraj widziałam, to mogłoby być u
ciebie lepiej. – śmieję się i wykorzystując jego zaskoczenie wyswobadzam się z
jego ramion.
-O ty wredoto. Za 15 minut przed domem. Szykuj się na niezły
wycisk. – wystawia mi język i wstaje z łóżka. Podaje mi moje wczorajsze ubranie
i wypycha za drzwi. Chyba go troszkę zdenerwowałam, a z pewnością uraziłam jego
dumę. Biorę szybki prysznic i przebieram się w ubranie odpowiednie do biegania oraz zarzucam na ramiona bluzę i po kilkunastu minutach wychodzę z domu, gdzie rozciąga się
już Zbyszek. Kiedy mnie widzi uśmiecha się i daje mi buziaka a ja odpowiadam
tym samym. Po krótkiej rozgrzewce biegniemy w kierunku parku. Bartman cały czas
biegnie z przodu a ja widząc go przed sobą mam lepszą motywację do szybszego
biegu. Doganiam go i biegniemy ramię w ramię. Sądząc po ilości wysłuchanych
przeze mnie piosenek z iPoda biegamy już dobre półtorej godziny. Nie wiem nawet
gdzie jesteśmy, bo w tej części Żor nigdy nie byłam. Kiedy docieramy na jakiś
plac zabaw Zbyszek zarządza odpoczynek widząc, że się zmęczyłam. Siadamy na
pierwszej z brzegu ławce.
-Żyjesz, mała? – w pytaniu atakującego nie słyszę ani trochę
złośliwości, widzę, że się martwi.
-Jest ok. Nie bój się. – uśmiecham się i wygodnie się
rozsiadam.
-Lila? – łapie mnie za rękę i uśmiecha się.
-Hmm? – zerkam na niego i widzę, że chce mnie o coś zapytać.
-Co myślisz o mnie i tobie? O nas? – patrzy mi w oczy.
-Szczerze? 5 lat temu chętnie bym cię zabiła, poćwiartowała
i zakopała, gdyby tylko nic za to nie groziło. A miesiąc temu przekonałam się,
że jednak nie jesteś taki straszny. A dziś to nawet myślę, że cię lubię. –
uśmiechnęłam się patrząc na niego.
-Czyli w przyszłości mogę liczyć na coś więcej niż tylko „lubię
cię”? – uśmiecha się i puszcza mi oczko.
-Jak będziesz grzeczny to tak – śmieję się i daję mu buziaka
po czym zrywam się szybko z ławki – berek! – krzyczę. Na reakcję atakującego
nie muszę długo czekać i już po chwili czuję, że jego ręce łapią mnie w pasie a
ja podnoszę się i obracam w jego rękach. Zabawę przerywa nam telefon
atakującego. Wyciąga go i pokazuje mi ekran, na którym wyświetla się zdjęcie
mojego brata. Widzę, że włącza na głośnik i odbiera.
-Haloo? Misiek? Co chciałeś?
-No kurde gdzie wy z Lilką wybyliście. Jakiś trening mamy? –
pyta zirytowany.
-Biegamy sobie, żeby mieć szczupłe tyłki a nie takie tłuste
jak ty braciszku – mówię i razem z Bartmanem zaczynamy się śmiać.
-Ej no wcale nie mam grubego tyłka – mówi oburzony a ja
słyszę śmiech Melki w telefonie – Amelio, nie śmiej się tylko przyznaj mi
rację! A wy biegacze wracać na śniadanko! Zrobiłem kanapki i herbatkę! Znajcie moją
dobroć! – śmieje się i kończy połączenie a my ponownie wybuchamy śmiechem.
-Jego ktoś podrzucił, to nie może być prawda, że mam takiego
debila za brata. – ocieram łzę wywołaną śmiechem. – To co szybko na śniadanko?
-Jasne. Wyścig. Kto przegra robi kawę! – śmieje się Bartman
i razem zaczynamy biec. Siatkarz narzuca ostre tempo lecz nie chcąc być gorsza
próbuję dotrzymać mu kroku. Niespodziewanie czuję, że źle stawiam nogę. Ból w
udzie jest niemiłosierny. Zbyszek słysząc mój krzyk ratuje mnie przed upadkiem
na ziemię.
-Lila? Co się dzieje? – bierze mnie na ręce i kładzie na
pobliskiej ławeczce.
-Boli. W udzie – wskazuję na prawą nogę i krzywię się z
bólu.
-Zadzwonię po karetkę – wyjmuje telefon, lecz powstrzymuję
go przed tym.
-Przestań, jestem fizjoterapeutką, sama się sobą zajmę. –
posyłam mu delikatny uśmiech i próbuję wstać na co Bartman puka mnie po głowie.
-Nie wygłupiaj się, wskakuj – schyla się przede mną
wystawiając swoje plecy a ja powoli się na nim usadawiam. Czuję ból, gdy chwyta
mnie za nogę, lecz nie jest on tak straszny jak ten przy upadku.
-Przepraszam – szepczę mu po chwili na ucho.
-Ejj mała, nie masz za co. To ja zachowałem się jak debil.
Przecież wiem, że nie jesteś tak wytrzymała jak chłopaki a mimo to nie
zwolniłem tempa.
-Zibi, nie obwiniaj się. – Wtulam się w jego plecy i daję
buziaka w policzek. Czuję, że się uśmiecha. Resztę drogi pokonujemy w
milczeniu. Ledwo co powstrzymuję się od rozpłakania się. Decyduję się, żeby
zadzwonić do kolegi, ortopedy, przyjmującego w Katowicach. Poznałam go na
pierwszym roku studiów, kiedy on je już kończył i wracał do Polski.
-Pojedziesz ze mną do Katowic? Do lekarza – zerkam na
Zbyszka, który zapewnia mnie o wszelakiej pomocy z jego strony. Wyjmuję telefon
i dzwonię do Kamila. Już po chwili opowiadam mu co się stało, a on natychmiast
każe mi się zjawić w klinice. Informuję o wszystkim Bartmana, który zarządza,
że po śniadaniu jedziemy. Docieramy do domu a nasz widok zaskakuje mojego
brata.
-Coś najlepszego zrobiła, kaleko? – pyta mnie gdy Zbyszek „odkłada”
mnie na kanapę. Po chwili stoi przede mną talerz kanapek oraz kawa, które
konsumujemy z atakującym i dokładnie opowiadamy, co się stało. Po chwili
Bartman zanosi mnie do mojej sypialni a Mela pomaga się przebrać.
-Li, powiedz mi, co jest między tobą a Zbyszkiem? – uśmiecha
się znacząco. Boże jak ona mnie dobrze zna!
-Przespałam się z nim. – mówię niemal niedosłyszalnie a ona
nie wie co powiedzieć.
-Czy to jest ten sam siatkarz, którego nienawidziłaś? – pyta
z uśmiechem.
-Ten sam, którego przez całe swoje życie miałam ochotę zabić
– śmieję się. Po chwili jestem już gotowa i czekam na Zbyszka.
Kilkanaście minut później wyjeżdżamy już z posesji uprzednio wpisując adres
kliniki mojego znajomego. Środki przeciwbólowe, które wzięłam zaczynają
działać, więc już po kilku minutach usypiam.
-Budzimy się, księżniczko – czuję delikatny dotyk dłoni
Zbyszka na policzku. Otwieram oczy i uśmiecham się. Wychodzę z auta i już po
chwili jestem w ramionach Zibiego. Międzyczasie wykonuję telefon do Kamila,
który instruuje mnie jak mamy dojść do jego gabinetu. Kiedy już stoimy pod
drzwiami wychodzi do nas lekarz, który nie kryje radości widząc mnie oraz
zdziwienia widząc mojego towarzysza niedoli. Po krótkim badaniu, zrobieniu usg
uda, kilku łzach, mocnych uściskach Bartmana, diagnoza zostaje postawiona.
Zerwany mięsień uda. Minę mam nie za wesołą. Przede mną długa droga do
odzyskania pełnej sprawności.
-Dużo odpoczynku, stabilizacja nogi. Tylko ze względu na to
jak bardzo cię lubię nie wsadzę ci jej w gips – młody lekarz puszcza mi oczko.
-Dziękuję, jesteś wielki.
-Masz się oszczędzać. Może chcesz zostać w klinice na
trochę? Sam się tobą zajmę. – wyraźnie flirtuje ze mną co nie uchodzi uwadze
Zbyszka.
-To chyba nie będzie konieczne, prawda kochanie? Ja się tobą
dobrze w domu zajmę – Daje mi buziaka i patrzy z wyższością na lekarza. Ten już
się nie odzywa, jedynie przepisuje różnego rodzaju tabletki i maści.
-Widzimy się za dwa tygodnie na kontroli. W żadnym wypadku
nie obciążaj nogi – podaje mi plik kartek – recepty i zwolnienie z pracy, na
razie na miesiąc a później zobaczymy – uśmiecha się – dużo zdrowia! – daje mi
buziaka w policzek a Zibiemu podaje rękę, którą siatkarz ściska ukazując swoją
siłę. Nie mogę już prawie wytrzymać ze śmiechu. Po chwili ląduję w tak dobrze
znanych mi bartmanowych ramionach niesiona do samochodu. Usadawia mnie na
siedzeniu pasażera a sam siada za kierownicą.
-Zazdrośnik! – mówię i wybucham śmiechem na co Bartman
zamyka mi usta słodkim pocałunkiem, którego nie potrafię nie odwzajemnić.
~*~
Dobry wieczór! (noc)
zdążyłam przed północą i zostało mi nawet 15 minut zapasu!
A na górze sielanka, sielkanka i jeszcze raz sielanka,
ale niedługo chyba ją zburzę, bo co za dużo to niezdrowo ;p
Mam jakiś nagły przypływ weny, więc piszę dalej.
20 komentarzy = nowy rozdział :)
buziaczki ! :*